
Nikt nie dawał mu szans na powodzenie tej wyprawy. Podobnie jak kiedyś lekarze nie dawali mu szans na to, że będzie chodził. Damian Serafin Zabłotny z Sobolewa chorował na sepsę i dwa razy przeżył śmierć kliniczną. Dziękując Bogu za powrót do życia pielgrzymował do Częstochowy. Ale to było dla niego za mało! Wierząc w obecność w swoim życiu Matki Boskiej Fatimskiej, postanowił przemierzyć pieszo niemal 3,5 tys. km, aby podziękować Jej osobiście.
– Fatima została zdobyta! Po sześciu miesiącach i jedenastu dniach walki z samym sobą dotarłem do celu! Wszystko jest możliwe, gdy posiadamy wiarę, nadzieję i miłość! Ponad 3,5 tys w nogach. Jedyne o czym marzę to cieplutki powrót do domu – napisał na swoim facebookowym profilu Damian Serafin Zabłotny, który 6 listopada osiągnął cel swojej wędrówki.
23-letni Damian Serafin Zabłotny pochodzi z Sobolewa. Przed pielgrzymką do Fatimy pracował na elewacjach. W wolnych chwilach pisze wiersze, teksty piosenek i opowiadania.
eGarwolin: Skąd wziął się pomysł takiej wyprawy?
Damian Serafin Zabłotny: Dwa lata temu miałem wypadek w Garwolinie. Na ul. Wiejskiej poraził mnie prąd elektryczny, co doprowadziło do zatrzymania akcji serca i funkcji oddechowych. Przeżyłem wtedy śmierć kliniczną. To doświadczenie i powrót do życia zmieniły mnie wewnętrznie z osoby niewierzącej na wierzącą. Po tym wypadku poszedłem na Pieszą Pielgrzymkę Podlaską po to, aby podziękować za powrót do życia. Spodobał mi się ten rodzaj podróżowania. Możliwość modlitwy i medytacji o życiu codziennym podczas wzmożonego wysiłku fizycznego prowadzi człowieka do doznań mistycznych. Rok temu, podczas Pieszej Pielgrzymki Podlaskiej dotarło do mnie, że moja historia życia związana jest z Matką Boską Fatimską, gdyż kiedy miałem trzy lata chorowałem na sepsę. Leżałem wtedy ponad miesiąc w garwolińskim szpitalu. Lekarze straszyli rodziców, że możliwości przeżycia tej choroby są małe, a nawet jeśli przeżyję to nie będę mógł chodzić. Podczas transfuzji krwi przeżyłem pierwszą śmierć kliniczną. A dzień, w którym mnie wypisano ze szpitala był zarazem dniem sprowadzenia do sobolewskiej parafii figurki Matki Boskiej Fatimskiej. Te powiązania i wydarzenia doprowadziły mnie do podjęcia może nieco radykalnej decyzji dnia 23 kwietnia o rozpoczęciu tej pielgrzymki. Inspirację do działania dało mi Camino (czyli piesza pielgrzymka szlakiem świętego Jakuba) Marka Kamińskiego. Stwierdziłem, że jeśli panu Markowi udało się taką trasę pokonać w 100 dni, to i mi się uda, chociaż w inne miejsce i dłużej.
eG: Dlaczego samotnie?
Damian: Nie oszukujmy się. Planowanie takiej podróży to jedno. Na początku wydaje się to górnolotne i infantylne, wręcz niewykonalne. Tak też reagowała większość znajomych, kiedy im mówiłem, co chodzi mi po głowie. Nikt nie dawał mi szans na powodzenie tej wyprawy. Nikt inny nie był na tyle zwariowany i nierozsądny by mi towarzyszyć. Tym bardziej kiedy dowiadywały się te osoby jaki jest cel i że czas trwania takiej wyprawy to minimum 5 miesięcy. Jest zaledwie garstka dzisiaj ludzi młodych skłonnych do takiego poświęcenia w imię wiary i Boga, a nie swoje. Czując się osamotniony w swoich planach powiedziałem sobie, że do tego będę musiał się przyzwyczaić, bo taka będzie codzienność podczas wędrówki.
eG: Ile kilometrów przemierzyłeś, w jakim czasie i w jaki sposób?
Damian: W 6 miesięcy i jedenaście dni przeszedłem pieszo około 3,5 tys z Kazimierza Dolnego do hiszpańskiej Malagi. Trasę wyprawy do Morza Śródziemnego wyznaczały mi rzeki. Z Kazimierza Dolnego do Krakowa szedłem doliną Wisły, idąc na południe. Następnie Odrą do Wrocławia. Łebą do Pragi, następnie z Norymbergi na Augsburg i jezioro Bodeńskie rzekami Lech i Wertach. We Francji rzekami Doubs i L"Ognon do miejscowości Besancon. Stamtąd rzeką Saone do Lyonu, gdzie zaczyna się dolina rzeki Rhòne. Idąc wzdłuż brzegu rzeki Rhòne przez Valence, Montélimar i Avignon do Marsylii. Odcinek z Marsylii do Malagi biegnie wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego. Jest on według mnie najpiękniejszym, jaki dane mi było zobaczyć. Nadmorskie miasteczka, zatoki Costa Brava, Barcelona, Tarragona, Valencia, Cartagena, Almeria. Cieszę się, że akurat ten odcinek przeszedłem pieszo. Całej trasy nie udało mi się przejść, dlatego musiałem posiłkować się autostopem z Malagi przez Sevillę do portugalskiego Faro, następnie do Lagos i Lizbony, a stamtąd miałem już blisko do Fatimy. Część trasy pokonałem także rowerem zakupionym u pewnego francuza – z Portu w Saint Louis do Nabronne.
Damian codziennie starał się pokonywać minimum 30 km, chociaż bywało z tym różnie. Wiele zależało od warunków pogodowych i sytuacji finansowej.
eG: Jak radziłeś sobie z noclegami i jedzeniem?
Damian: Z noclegów w pensjonatach lub noclegowniach skorzystałem dwa razy, ale to wiązało się z wysoką opłatą. Na początku miałem namiot i to w nim spałem. Co ciekawe, do Pragi musiałem strugać kijki, aby jakoś stał w miarę sztywno. Z namiotem doszedłem nad jezioro Bodeńskie, gdzie zgubiłem go podczas burzy, kiedy chciałem się schronić w opuszczonym domu. Wypadł mi i porwał go wiatr. Od tego momentu radziłem sobie bez namiotu i tak też dotarłem do Fatimy. Spałem w różnych miejscach: pod mostem, na łące, na kąpieliskach, w górach pod drzewem, na plaży, na boiskach do piłki nożnej, u kogoś w ogródku, w opuszczonych domach. Jedną noc spałem nawet na cmentarzu.
Jedzenie kupowałem w marketach. Szczerze mówiąc było to najtańsze jedzenie, jakie było możliwe. Wszystko dlatego, że właściwie kiedy wyruszałem, nie miałem przy sobie żadnych pieniędzy, co może okazać się irracjonalne. Mój przyjaciel Grzegorz Dąbek dał mi 30 zł za co kupiłem jedzenie na cały tydzień: jakaś tam kiełbasa, boczek i woda. Skromnie, bo z reguły pielgrzymka to czas umartwienia i pokuty. I tak było przez całą pielgrzymkę: śmieciowe jedzenie z puszek, jak najtańsze, kupowane w marketach. Czasami, raz na dwa tygodnie ciepły kebab lub hamburger. Dałem radę, ponieważ zaufałem Panu. A kiedy ufasz dzieją się rzeczy niebywałe. Idąc tyle km w modlitwie czułem się i nadal czuję się narzędziem w rękach Boga. Szczególnie wtedy dało się to odczuć, gdy nie miałem żadnych pieniędzy czy to w portfelu czy na koncie i niedziałający telefon. Wtedy musiałem grzebać w śmietniku lub żebrać – poniżyć się aż do tego stopnia, by dotrzeć do celu.
Najdłużej nie używałem pieniędzy przez dwa tygodnie, kiedy wszedłem do Hiszpanii. Był to dla mnie najcięższy moment wyprawy. Kiedy się wierzy, to wszystko jest możliwe. Ja w takich trudnych sytuacjach modliłem się, to prawda, ale kiedy modlitwa zawodziła brałem sprawy w swoje ręce, by jakoś przetrwać. Nie mogłem wrócić nie zdobywszy celu. Pomoc najbliższych ludzi i nawet wielu mi nieznanych pozwoliła mi dotrzeć do celu. I kiedy w wielu sytuacjach kryzysowych bez wyjścia, nie wiedziałem co zrobić, pokrzepiałem się myślą, że muszę zrobić to dla tych którzy mi pomogli. Takie myśli uskrzydlały i pozwalały walczyć z przeciwnościami losu
Zdarzały się miłe akcenty w tej wyprawie. Pierwszy to spotkanie wędkarzy w pobliżu Turska Małego. Nakarmili mnie. Gabriel z Nowej Huty zaprosił do domu na obiad. Jeden pan w pobliżu Środy Śląskiej, kiedy powiedziałem mu dokąd idę, dał mi 100 zł. Innym razem, kiedy stojąc w kolejce w niemieckim markecie chciałem kupić dwie zupy w puszce (jedna kosztuje 1€), zorientowałem się, że nie mam w gotówce tej kwoty, a kartą można było płacić od 5€. Wtedy jeden pan zapłacił za mnie Kolejny był austriacki kolarz, który po krótkiej rozmowie dał mi 10€. We Francji w Marsylii jeden pan dał mi 2€. W Hiszpanii z kolei dwie kobiety dały mi jedzenie. Ludzie, którzy podwozili mnie autostopem także pomagali. Szczególnie wielkie wsparcie dała mi moja mama, pani Przyczka i Rafał Karczmarczyk ze swoim tatą. Tych osób jest naprawdę wiele. I za to ogromnie im dziękuję! W ciężkich chwilach dzięki ludziom dobrej woli mogłem przetrwać.
eG: Podsumowałeś koszty tej pielgrzymki?
Damian: Jeśli chodzi o materialny koszt, to naprawdę ciężko stwierdzić, Jeszcze tego nie podliczyłem. Powiem na ten temat tylko tyle, że dla dotarcia do celu poświęciłem całego siebie, narażałem swoje życie i najbardziej wykosztowały się moje nogi (uśmiech). Podróże są bezcenne. Koszta się nie liczą, gdyż jak to mówi Tomasz Michniewicz wszystko zależy od tego, jakie mamy priorytety. Gdybym spał w pensjonatach, jadł codziennie ciepłe jedzenie, to na pewno nie dotarłbym do celu. Czasami trzeba się poświęcić.
eG: Co zapamiętasz z tej wyprawy na zawsze?
Damian: Zapamiętam na zawsze wschody i zachody słońca nad Morzem Śródziemnym i Oceanem Atlantyckim. Przepiękne górzysto-skaliste krajobrazy dzikiej i nieokiełznanej Hiszpanii. Ale przede wszystkim w pamięci zapadną mi takie dwa momenty bardzo mistyczne, kiedy pierwszy raz zobaczyłem Morze Śródziemne i wejście do Fatimy z widokiem na sanktuarium. Jest też jedna przygoda z przypadkowo spotkanym wielbłądem i moje wtargnięcie na teren elektrowni atomowej w pobliżu hiszpańskiego L"Hospitalet.
eG: Co Ci dała ta pielgrzymka?
Damian: Możliwość zwiedzenia pięciu państw, poznania ich języka, kultury, tradycji i zabytków. Dzięki niej zrobiłem to, co dla wielu było niemożliwe, wręcz niewykonalne. Pewność siebie. Wiarę we własne możliwości. Orientację przestrzenną. Możliwość operowania językiem angielskim. Jednak przede wszystkim zdobyłem wolność, pokój duchowy i oczyszczenie z brudu cywilizacji.
eG: Dziękujemy za rozmowę.
Damian: Dziękuję.
Damian wraca do Polski samolotem. Jego podróż z Lizbony do Warszawy będzie trwała około 6 godzin. Niemal tę samą trasę 23-latek pokonał pieszo w ciągu ponad 6 miesięcy.
(ur) 2016-11-09 16:32:33
Fot. Fot. archiwum prywatne Damiana
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Jesteś WIELKI !!!!Niesamowita historia!!!!Podziwiam z całego SERCA!!!
Trudno uwierzyć, ale brawo za wytrwałość. Pamiętam Cie z PPP na Jasna Górę jak o tym opowiadales ???? pozdrawiam!
Nie znam cie chłopaku ale mogę powiedzieć tylko jedno: BRAWO :roll:
Szacunek