
10 kwietnia w Katyniu znalazła się sześcioosobowa delegacja harcerzy z Garwolina. Marek Mucha (Przewodniczący Rady Naczelnej), Piotr Bogusz, Jerzy Żochowski, Rafał Kaczmarczyk, Tomasz Kempka i Sławomir Giska są harcerzami Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego „Zawisza” – Skauci Europy. Mieli pełnić służbę podczas obchodów 70. rocznicy zbrodni na polskich oficerach. Nie wiedzieli, że staną się uczestnikami historycznie ważnych wydarzeń.
O swoich przeżyciach opowiedzieli nam Marek Mucha i Sławomir Giska.
W dokumentach do wizy wpisywaliśmy: cel podróży – delegacja Prezydenta RP, to brzmi teraz jak memento…
Marek Mucha: Szansa, jaką było pojechanie z delegacją Prezydenta RP na uroczystości 70-lecia Zbrodni Katyńskiej, budziła dreszcz emocji. Pomimo krótkiego czasu zorganizowanie delegacji wszyscy młodzi harcerze w kilkanaście minut podejmowali decyzję – jadę.
Sławomir Giska: Gdy tylko dowiedzieliśmy się, że mamy możliwość uczestniczenia jako delegacja Prezydenta RP, uznaliśmy, że trzeba tam być. Taka okazja może się drugi raz nie zdarzyć.
MM: Kiedy jechaliśmy pociągiem z dworca zachodniego, czuliśmy to podniecenie, że jedziemy TAM. Byliśmy w Smoleńsku o 6 rano, była ładna pogoda, świeciło słońce. Jednak po dwóch godzinach pogoda zupełnie się zmieniła. Zrobiło się zimno, nad miastem pojawiły się ciężkie chmury.
„ Samoljot spadł”
MM: Do Katynia dojeżdżaliśmy autobusem, każda droga była obstawiona. Na straży stali rosyjscy żołnierze, oczekując przyjazdu naszego Prezydenta. Przed wejściem na miejsce uroczystości wszyscy poddani byli kontroli, sprawdzano, czy nie przenosimy niebezpiecznych rzeczy. Kolejka posuwała się dość wolno. Jeden z nas usłyszał rozmowę dwóch rosyjskich ochroniarzy. Padły słowa: samoljot spadł.
SG: Nie spodziewaliśmy się, że chodzi o samolot, w którym leciał nasz Prezydent.
Szloch, płacz, osłupienie…
MM: Poszliśmy spokojnie na cmentarz, na miejsce tej zbiorowej kaźni. Bez pośpiechu, z zadumą oglądaliśmy tabliczki z nazwiskami ofiar. Nucąc „Katyń” Kaczmarskiego, patrząc na sosny, przypominałem sobie sceny z filmu Wajdy. Gdy doszliśmy na miejsce, w którym miała odbyć się msza, zauważyliśmy szum. Słychać było słowa: coś się stało, samolot się rozbił. Dziennikarze odbierali telefony, szybko i nerwowo rozmawiali, ustalali, kto i gdzie ma jechać. Byłem już pewny, że wydarzyła się katastrofa.
Nasza delegacja zajęła miejsce obok parlamentarzystów, głównie PiS. Nagle rozległ się płacz, szloch, niedowierzanie. Każdy nerwowo rozmawiał przez telefon. Słychać było: Prezydent, Prezydentowa, Grażyna, Ola, kto tam był? Wymieniali imiona koleżanek, kolegów. Jeden z posłów zemdlał, miał lecieć tym samolotem…
Pierwszy raz widziałem, jak odbywa się modlitwa w takiej sytuacji – w jednej dłoni ma się różaniec, w drugiej słuchawkę przy uchu. Sami też odbieraliśmy telefony – od naszego Naczelnika, od bliskich. Wiedzieliśmy już, że była katastrofa, ale nikt jeszcze nie powiedział, że nie żyje Prezydent. Podszedłem do posła Macierewicza, zapytałem, czy to pewna informacja. – Tam trzy osoby mogą nie żyć… - usłyszałem.
Patrzyłem na krzesełka z nazwiskami Gosiewskiego, Gęsickiej, Karpiniuka. Padła propozycja, by zostawić przednie rzędy wolne, pojawiły się chorągiewki na tych pustych krzesłach.
SG: O katastrofie dowiedzieliśmy się od ambasadora Polski w Federacji Rosyjskiej. Nie spodziewaliśmy się, że doszło do aż takiej tragedii. Kiedy padły słowa, że Prezydent uległ wypadkowi, ale jest wśród nas, zaczęliśmy domyślać się, że nastąpiło najgorsze. Obserwowaliśmy reakcję ludzi, których bliscy przyjaciele, członkowie rodziny lecieli tym samolotem. Szloch, płacz, osłupienie… Tego nie da opisać się słowami. Nawet teraz ciężko mi o tym mówić.
Teraz każdy dowie się o Katyniu
MM: Na sztandarze, który miała ze sobą kompania honorowa, pojawił się czarny kir. Ojciec Ptolemeusz, proboszcz smoleński, rozpoczął kazanie słowami: To nie tak miało być. Te miejsca nie miały być puste…
SG: Niezwykłe było jego kazanie, że potrzeba tak strasznych wydarzeń, by się zjednoczyć. – Zjednoczcie się, bo macie tylko jedno życie – mówił. Teraz, jak oglądam relacje w telewizji, te wszystkie uczucia wracają.
MM: Ogłoszono, że nie będzie oficjalnych obchodów, by jak najszybciej opuścić cmentarz. Indywidualnie złożyliśmy wieniec, zapaliliśmy świeczki. Rodziny katyńskie mały niewiele czasu na modlitwę i zadumę.
Nawet dziennikarze nie wiedzieli, jak mają to wszystko relacjonować, tu nie było miejsca na newsa. Przygotowane pytania, zaplanowane wywiady, nic z tego nie wyszło. W krótkim wywiadzie, jakiego udzieliłem, powiedziałem, że teraz każdy dowie się o Katyniu z 1940 roku, bo nie sposób mówić o Smoleńsku, nie wspominając o tamtej zbrodni. Tylko dlaczego za taką cenę?
SG : Myślę, że miejsce tej katastrofy ma swoją symbolikę. 70 lat temu zbrodnia katyńska, a dzisiaj na tej ziemi zginęły najważniejsze osoby w państwie.
Tylko cisza, nic więcej…
SG: Do Katynia jechaliśmy w atmosferze zadumy, ale i entuzjazmu. Wracaliśmy w zupełnie innych nastrojach. To była tylko cisza, nic więcej. To, co tam poczułem, było niezwykłe – te puste krzesła, na których oni już nie usiądą, łzy…
MM: W drodze powrotnej usłyszałem od dziennikarzy: masakra, tam nikt nie żyje. Stojąc na korytarzu, spotkałem córkę Andrzeja Sariusz-Skąpskiego, prezesa Federacji Rodzin Katyńskich, który leciał z Prezydentem. Zginął. Spotykałem osoby, których najbliżsi zginęli w tej katastrofie. Czułem blisko podmuch tej śmierci...
Jeden z kapitanów, którego poznałem w pociągu, w niedzielę wynosił trumnę z ciałem Prezydenta z samolotu.
Tajemnica, której ciągle nie można zrozumieć
MM: Jeden z naszych chłopaków powiedział: to jest takie wydarzenie, o którym będą uczyły się nasze dzieci. Myślę, że w pewnym sensie staliśmy się depozytariuszami pewnej tajemnicy, której do końca nadal nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Dlaczego to się wydarzyło? Dlaczego my tam byliśmy?
Gdy dojechaliśmy do Warszawy, na końcu peronu stworzyliśmy krąg. Wspólnie modliliśmy się o ofiary, dodawaliśmy sobie otuchy po tym, co przeżyliśmy. W drodze do Garwolina postanowiliśmy, że zostawimy wszystkie oznaczenia, jakie mieliśmy w Katyniu. Na sztandar założyliśmy czarny kir i zdążyliśmy wziąć udział w niedzielnej, specjalnej mszy świętej.
SG: Będę robił, co w mojej mocy, by znaleźć się w Krakowie na pogrzebie pary prezydenckiej.
(dmi) 2010-04-15 15:16:07
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
stali się częścią historii, nie zapomną tego do końca życia. a Jurek dodatkowo nie zapomni służby pod pałacem prezydenckim, którą pełni od niedzieli. Pozdrowienia dla chłopaków z Zawiszy.