
Prokuratura postawiła akt oskarżenia przeciwko Marcinowi S. i Łukaszowi J. w związku z brutalnym pozbawieniem wolności i torturowaniem Jacka Więczkowskiego. Do wstrząsającego zdarzenia doszło w listopadzie 2024 roku. Sprawcom grozi nawet 25 lat pozbawienia wolności.
Jak wynika z ustaleń śledczych, 7 listopada w godzinach popołudniowych Jacek Więczkowski (zgodził się na podawanie nazwiska i publikację wizerunku w artykule) spożywał alkohol w towarzystwie oskarżonych w zakładzie kamieniarskim, gdzie pracował jeden z nich. W pewnym momencie Marcin S. i Łukasz J. posadzili pana Jacka na krześle i związali go kablem elektrycznym, uniemożliwiając mu ucieczkę.
Brutalne tortury i groźby
Pokrzywdzony był kilkukrotnie uderzany w głowę. Następnie oprawcy, posługując się opalarką z wyposażenia zakładu, zaczęli przypalać jego rękę. Mimo utraty przytomności z bólu, tortury kontynuowano - opalarka była przykładana do głowy, tułowia, przedramion i podudzi, powodując liczne oparzenia. Co więcej, sprawcy próbowali przewiercić prawą stopę pana Jacka wiertarką. Grozili pokrzywdzonemu, że wywiozą go i „wrzucą do Wisły”.
Prawdopodobnym motywem bestialskiego ataku było podejrzenie jednego ze sprawców, że pan Jacek nie oddał mu całej reszty pieniędzy po zakupie alkoholu. Jacek W. został uwolniony dopiero 8 listopada około godziny 4:00 rano.
Marcin S. i Łukasz J. zostali oskarżeni o to, że w dniach 7 i 8 listopada 2024 r. w Łaskarzewie, działając wspólnie i w porozumieniu, pozbawili wolności Jacka Więczkowskiego poprzez przywiązanie go kablem elektrycznym do krzesła. Przy czym pozbawienie wolności łączyło się ze szczególnym udręczeniem, polegającym na uderzaniu pokrzywdzonego pięściami w twarz, usiłowaniu przewiercenia prawej stopy przy użyciu wkrętarki zaopatrzonej w wiertło, przypalaniu części ciała pokrzywdzonego przy użyciu opalarki. Ponadto grozili mu pozbawieniem życia poprzez utopienie w Wiśle, która to groźba wzbudziła w Jacku Więczkowskim uzasadnioną obawę, że będzie spełniona.
Na skutek brutalnego traktowania pan Jacek doznał rozległych oparzeń termicznych I i II stopnia (skóry głowy, twarzy, lewej strony tułowia, lewego przedramienia) oraz oparzeń II i III stopnia w obrębie prawego podudzia. Obrażenia te spowodowały naruszenie czynności narządów ciała na okres powyżej 7 dni.
Marcin S. i Łukasz J. nie przyznali się do zarzucanych im czynów. Na wniosek prokuratury obaj zostali tymczasowo aresztowani i obecnie przebywają w jednostce penitencjarnej. Przestępstwo pozbawienia wolności połączone ze szczególnym udręczeniem zagrożone jest karą pozbawienia wolności od 5 do 25 lat.
Pierwszą wódkę kupił za swoje pieniądze
Jacek Więczkowski, mający w chwili zdarzenia 37 lat, opisał nam w listopadzie ubiegłego roku swoje traumatyczne przeżycia. Wszystko zaczęło się w czwartek, 7 listopada. Tego dnia był na mieście z kolegą. Od około godziny 16:00 pomagał przy pracach, które wykonywało dwóch mężczyzn. Jednego z nich zna od dziecka, drugiego - pracownika firmy - od kilku lat.
– Wszystko przeciągnęło się ze cztery godziny. Kiedy skończyliśmy pracę, powiedział, że się rozliczymy, że dostanę jakąś premię. Ten drugi kolega nic nie pomagał – wspominał pan Jacek.
Pracownik firmy wraz ze swoim pomocnikiem pojechali na zakład samochodem, podczas gdy pan Jacek i jego kolega mieli dotrzeć pieszo. Gdy dotarli na miejsce, okazało się, że mężczyzn jeszcze tam nie ma. Pan Jacek zaznacza, że kiedy w końcu dojechali, on i jego kolega pomogli im rozładować samochód, po czym wszyscy weszli do środka.
– Wtedy dał mi zarobione pieniądze i ustaliliśmy, że coś sobie wypijemy. Pierwszą wódkę miałem kupić za swoje pieniądze. Dostałem rower, pojechałem, kupiłem, przywiozłem i zaczęliśmy pić – relacjonował. Jak dodaje, jego kolega bardzo szybko odłączył się od grupy. Po jednym kieliszku miała zabrać go jego dziewczyna.
Jakiś czas później okazało się, że jedna butelka to za mało. Tym razem alkohol miał kupić pracownik zakładu, który wcześniej wypłacał panu Jackowi pieniądze. Po alkohol ponownie został wysłany nasz rozmówca, z dodatkowym poleceniem zakupu papierosów.
– Wróciłem i już było źle. Po pierwsze, kupiłem niewłaściwe papierosy, nie takie, jakich chciał, a po drugie, nie wziąłem paragonu, więc coś im się nie zgadzało. Mimo to wypiliśmy wódkę – opowiadał pan Jacek. Jak dodaje, pracownik firmy zabrał mu telefon, mówiąc, że odzyska go dopiero, gdy wymieni papierosy i umyje podłogę w biurze szefa firmy. Mężczyzna wykonał te polecenia.
"Kiedy się ocknąłem, zobaczyłem, że mają opalarkę"
Było już po godzinie 22, kiedy mężczyźni stwierdzili, że chcą wypić trzecią butelkę. Sklepy jednak były już zamknięte.
– Chcieli, żebym pojechał na pobliską stację benzynową, więc pojechałem. Wróciłem, oddałem pieniądze, paragon i postawiłem butelkę. Wtedy jeden z nich złapał mnie i przywiązał do krzesła kablem. Dostałem dwa albo trzy razy pięścią w głowę - sam nie wiem ile, bo po jednym ciosie całkiem mnie przymroczyło. Kiedy się ocknąłem, zobaczyłem, że mają opalarkę. I wtedy się zaczęło. Czy zaczęli od głowy, ręki, nogi czy pleców - tego już nie wiem – wspominał trzęsącym się głosem pan Jacek, pokazując rany na swoim ciele.
– Zaczęli mnie palić. Mdlałem, płakałem, wstawałem. Mdlałem, płakałem, wstawałem – kontynuował swoją przerażającą relację. Przyznaje, że nie pamięta, czy jego oprawcy coś w tym czasie mówili.
– Kiedy skończyli z opalarką, jeden z nich zauważył wiertarkę. Wzięli ją i tutaj, w bucie, mam dziurę (pokazuje), ale nie trafili w nogę - wiertło przeszło między palcami. Próbowali jeszcze użyć jej na karku, ale jednemu wiertło wypadło i to był koniec. Później mówili, że zawiozą mnie nad Wisłę i do rzeki mnie wrzucą… W końcu jednak mnie odwiązali i pozwolili wrócić do domu – dodał z ulgą.
Torturowany mężczyzna przypuszczał, że dotarł do domu około trzeciej nad ranem. Musiał pokonać pieszo dystans około 1,5 kilometra. Przez pewien czas nie wychodził z pokoju. Ktoś zgłosił sprawę na policję. Przyjechali mundurowi i karetka. Pan Jacek bał się wychodzić na miasto. Działania śledczych doprowadziły do szybkiego postawienia zarzutów sprawcom, a w dalszej kolejności skierowania aktu oskarżenia.
Pan Jacek, gdy teraz odbiera telefon od nas, akurat jest w pracy. Mówi, że czeka na kolejne informacje. Na razie nie zna szczegółów sprawy sądowej. Pół roku po traumie przyznaje, że ta sytuacja dalej „siedzi” w nim. Nie jest łatwo zapomnieć o tym, co przeżył w listopadową noc.
JS
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie