
Po 58 latach służby Siły Powietrzne Rzeczypospolitej pożegnały się z polskim samolotem szkolno - treningowym PZL TS-11 Iskra. Pod koniec lipca publiczność obejrzała ostatnie rozejście samolotów nad lotniskiem połączone z wypuszczeniem dymów
Uroczystość pożegnania Iskier na lotnisku 41. Bazy Lotnictwa Szkolnego w Dęblinie połączona była z ostatnim lotem trzech maszyn w asyście nowych samolotów szkolenia zaawansowanego M-346 Bielik. Dowódcą ugrupowania oraz prowadzącym był podpułkownik pilot Marek Stechni, który posiada blisko 4000 godzin nalotu ogólnego, w tym około 3700 godzin na Iskrze.
Panie Pułkowniku, jako doświadczony pilot dostąpił Pan zaszczytu objęcia funkcji dowódcy ugrupowania i jego prowadzącego. Jakie emocje towarzyszyły Panu tego dnia?
Przed lotem występował delikatny stres czy wszystko się uda. W czasie lotu jestem zawsze skupiony na prawidłowym wykonaniu zadania. Tak też było tym razem. A po locie wszystko mija, pojawia się uczucie satysfakcji. Pomału dochodzi do mnie, że po 39 latach już nie będę latał na tym samolocie.
Ostatnie rozejście, lądowanie. Później, już na płycie, osobiste pożegnanie z samolotem...
Gdy wyszedłem z samolotu i go pocałowałem, pojawiły się łzy wzruszenia. Założyłem okulary przeciwsłoneczne. Jestem usatysfakcjonowany, że wykonałem ostatni lot na tym samolocie, jako dowódca ugrupowania i jego prowadzący, po tylu latach czynnego wykonywania lotów jako instruktor.
Jak wyglądały przygotowania do ostatniego lotu?
W czasie przygotowań omówione zostały dokładnie wszystkie czynności: przemarsz do samolotu, przegląd samolotu, uruchomienie silnika, kolejność kołowania, zajęcie miejsca na pasie, start trójką samolotów, zbiórka z M-346, wykonanie lotu, rozpuszczenie, lądowanie, złożenie meldunku o zakończeniu zadania. Oczywiście były też wskazówki bezpieczeństwa. Podczas próby skupiliśmy się na starcie, utrzymaniu miejsca w szyku oraz rozpuszczeniu nad lotniskiem. Szczególnie ważne był dla nas element rozpuszczenia - staraliśmy się, by był jak najlepiej widoczny dla publiczności.
Lot był symboliczny. Wykonaliście dwa loty po kręgu. Później do Waszej trójki dołączyły dwa samoloty M-346 Bielik.
Zgadza się. M-346 dołączyły do nas metodą przez dopędzanie. Najpierw został wykonany przelot całą formacją nad publicznością, a następnie odejście Iskier, co symbolizowało zakończenie służby tych maszyn i "przejęcie pałeczki" szkolenia lotniczego przez samoloty M-346.
Czy M-346 są godnymi następcami Iskier?
Tej maszyny nie można porównywać do Iskry. W M-346 jest cały system szkolenia, i żeby go omówić, trzeba byłoby następnego wywiadu. M-346 ma osiągi zbliżone do F-16 i jest godnym następcą TS-11. Będzie mi brakowało samolotów TS-11 Iskra na naszym niebie.
Samoloty towarzyszyły Panu od dzieciństwa. Pochodzi Pan z Dęblina i mieszkał Pan na os. Lotnisko. Kiedy zapadła decyzja o zostaniu pilotem?
Wychowywałem się w rodzinie wojskowej. W 1979 roku byłem na obozie szybowcowym w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie złapałem bakcyla do latania. W 1981 roku zdałem do Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej (WOSL) na kierunek pilot samolotu odrzutowego, którą ukończyłem w 1985 roku.
Po promocji trafił Pan do Mirosławca, jednak niedługo po tym wrócił Pan do rodzinnego miasta.
W Mirosławcu wówczas planowane były pierwsze samoloty Su-22. Do tych maszyn potrzebna była pierwsza grupa zdrowia. Na badaniach otrzymałem II grupę i to mnie zdyskwalifikowało do wykonywania lotów na samolotach odrzutowych - naddźwiękowych.
Ale nie poddał się Pan...
Od początku chciałem zostać instruktorem w rodzinnym mieście. Moje marzenie się spełniło i w1986 roku dostałem przydział do 58. Lotniczego Pułku Szkolno - Bojowego w Dęblinie. Pełniłem tu kolejno obowiązki instruktora, starszego instruktora, dowódcy klucza i nawigatora eskadry. W 1997 roku zostałem przeniesiony do Komendy Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych, gdzie wyznaczono mnie na stanowisko starszego inspektora szkolenia lotniczego. W 2013 ze stanowiska szefa nawigacji i zastosowania bojowego 4. Skrzydła Lotnictwa Szkolnego (4 SLSz) zostałem przeniesiony do 41. Bazy Lotnictwa Szkolnego na stanowisko dowódcy eskadry lotnictwa szkolnego. W 2018 roku zostałem wyznaczony na stanowisko szefa Wydziału Szkolenia Lotniczego w 4 SLSz.
Wyszkolił Pan wiele pokoleń pilotów wojskowych...
Instruktorem na samolocie TS-11 jestem od 1986 roku. Żałuję, że nie liczyłem grup szkoleniowych i ilu podchorążych wyszkoliłem, ale przez taki okres czasu było ich na pewno dużo. Wielu z nich zaszło bardzo wysoko. Spotykając się, wspominamy „stare dobre czasy”.
Kiedy wykonał Pan swój pierwszy lot na TS-11?
Pierwszy lot wykonałem jako podchorąży drugiego roku WOSL w 1983 roku w Radomiu, z moim instruktorem por. pil. Andrzejem Gutem. Był to lot po trasie. Polegał na tym, że porównywało się mapę z terenem, nad którym lecieliśmy, starając się zapamiętać charakterystyczne punkty w poszczególnych strefach.
Jaki element pierwszego lotu najmocniej zapadł w Pana pamięci?
Zapamiętałem start, który mówiąc szczerze, nie przypadł mi do gustu, ponieważ rozbieg wydawał mi się za głośny. Po oderwaniu jednak wszystko się zmieniło. Było słychać tylko równomierną pracę silnika i wspaniałe uczucie, którego nie da się z niczym innym porównać. Zastanawiałem się, jak wylądujemy na tak wąskim pasie. Wiadomo, że z tych odległości i wysokości wszystko jest mniejsze. Na szczęście lądowanie przebiegło bez problemów.
A jak wyglądał Pana pierwszy lot instruktorski?
Pamiętam, że był to lot z podchorążym na średni pilotaż. Zamiast do przewrotu, podchorąży wprowadził samolot w korkociąg. Krzyknąłem do niego, żeby puścił stery i sam wyprowadziłem samolot z korkociągu. Przez pewien czas była cisza między nami. Omówiłem z nim, jaki błąd popełnił, co ma poprawić, na co zwrócić uwagę i potem wykonał zadanie poprawnie.
Dlaczego Iskry były dobrymi samolotami szkoleniowymi?
Na tamte czasy był to samolot nowoczesny, bijający rekordy świata. Wiadomo, że najtrudniejszym, najniebezpieczniejszym elementem lotu jest start i lądowanie. Ten samolot tutaj wybaczał wiele błędów, dlatego nadawał się do szkolenia podstawowego. Wiem, że niektórzy piloci z małym nalotem zarzucają, że samolot "niesie się" przy lądowaniu. Tak, "niósł się" w przypadku, jak ktoś chciał przyziemić z tak zwaną „przyciorką” (lądowanie bez przepadania bardzo delikatne, niewyczuwalne przyziemienie) i nie dawał się zniżać. Często do podchorążych mówiło się przez radio "nie ciągnij, daj mu się zniżyć, daj mu się przyziemić".
Użył Pan w jednym z ostatnich wywiadów świetnej metafory, że na Iskrze można było wykonywać pilotaż delikatnie, jakby tańczyć walca z kobietą, albo ostro, dynamicznie.
Loty do strefy na średni lub wyższy pilotaż można było wykonywać z przeciążeniem do 4G, które osiągało się wolnym tempem ściągania drążka na siebie i wtedy samolot wykonywał figury majestatycznie, powoli. Można było też wprowadzać w krótkim czasie maksymalne przeciążenia i wtedy pilotowanie samolotu było agresywne.
Jakimi samolotami teraz będzie Pan latał?
Będąc w Komendzie WSOSP wyszkoliłem się dodatkowo na samolocie PZL-130 Orlik. Jeżeli zostałbym jeszcze w lotnictwie, to wykonywałbym loty na tym samolocie.
Większą część życia oddał Pan służbie wojskowej, a w szczególności służbie lotnictwu. Kończy się pewien etap w Pana życiu...
Lat spędzonych jako instruktor nie chciałbym zamienić. Wspominam je ze wzruszeniem i sympatią. Dla mnie to była nie tylko praca i służba, ale zarazem wielka przyjemność. Niektórzy wydają duże pieniądze, żeby latać, a my jesteśmy tymi szczęśliwcami, że łączymy służbę z pasją.
Rozmawiała Marlena Kuna
Zdjęcia Michał Wajnchold
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie