Reklama

Polonezem do Albanii - W szczytnym celu pokonali 4200 kilometrów

Zaskoczyła ich gościnność bałkańskich tubylców, sami zaś wzbudzali zainteresowanie unikatowym samochodem. Czterech śmiałków, w tym mieszkaniec Woli Żelechowskiej, wzięło udział w charytatywnym rajdzie do Albanii

Na trwającą osiem dni eskapadę zdecydował się Waldemar Cegiełka z Woli Żelechowskiej, Tomasz Kosiński z Kłoczewa oraz Marcin Kapica i Mirosław Jarosz ze Śląska. Panowie tworzyli zgraną paczkę, której przewodził pan Tomasz.

W pierwszej dekadzie września cała czwórka wzięła udział w rajdzie "Złombol" z Polski do Albanii. Wydarzenie, oprócz przygodowego, miało też cel charytatywny. - Każda załoga, aby wystartować, musiała zebrać „wpisowe”, czyli 2022 zł na rzecz domów dziecka. Kwota nawiązywała do bieżącego roku, a składaliśmy się na nią my i sponsorzy - wyjaśnia W. Cegiełka.

Ostatni z takiej serii...

Nie był to jednak jedyny warunek uczestnictwa w rajdzie. Pozostawał bowiem jeszcze ten najbardziej widowiskowy. Chodzi o samochód. - Zamysłem rajdu jest to, że można w nim jechać tylko pojazdami wyprodukowanymi w tzw. demoludach. Czyli w grę wchodziły samochody już ponad 30-letnie, z czasów sprzed rozpadu ZSRR - zauważa T. Kosiński. Rajdowcy wybrali stosunkowo nowy pojazd jak na wymogi "Złombolu" - poloneza atu plus. - Został wyprodukowany bodajże w 1999 r. i jest jednym z ostatniej serii produkowanej przez FSO. Kupiliśmy go na olx.pl i zapłaciliśmy około 3 tys. zł. Kwota może nie duża, ale później wydaliśmy dwa razy tyle, by przygotować auto do podróży. Trzeba było wyremontować zawieszenie i hamulce, bo trasa zapowiadała się ciężka - opowiada pan Tomasz.

Bunt tuż przed wyjazdem

Start rajdu został zaplanowany w Chorzowie. Polonez, na dzień przed wyruszeniem w drogę, zbuntował się. -Pojechałem do Ryk okleić samochód naklejkami z logo sponsorów i nagle zaczął przerywać, szarpał, aż wreszcie przestał jechać. Byłem niemal pewien, że z wyjazdu nic nie będzie. Ale zajechałem do Pawła Grodzickiego. On zajmuje się montażem instalacji gazowych, a zaczynał na polonezach, więc się dobrze na nich zna. Wszystko poustawiał i nasz samochód ruszył. Więc to, że pojechaliśmy było zasługą Pawła - mówi Kosiński.

W dniu startu uczestnicy z całej Polski, w tym nasi śmiałkowie, stawili się na stadionie chorzowskim. Zlot zabytkowych już niemal pojazdów wprawił naszych rozmówców w ekscytację. - Na stadion przyszło wielu ludzi, a uczestnicy mieli różne samochody. Najwięcej było polonezów, ale zdarzały się też wartburgi, skody, maluchy, a nawet żuki, lubliny, stary i autosany - wylicza Cegiełka. W sumie wystartowało około 950 ekip.

Więcej zobaczyć i zwiedzić

Kierując się na Albanię rajdowcy musieli pokonać ponad dwa tysiące kilometrów. Pod względem ogólnym trasę wyznaczali organizatorzy, ale sami uczestnicy mogli dopracować szczegóły. Ich droga wiodła przez: Czechy, Słowację, Węgry, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę oraz Czarnogórę (a wracając zahaczyli o Serbię). Nie liczył się czas, chodziło o dobrą zabawę i pomoc dzieciom.

Ruszając w teren rajdowcy wybierali wyłącznie drogi lokalne, a nawet szutrowe. - Naszym celem było unikanie autostrad. Jechaliśmy mniej ruchliwymi drogami po to, by więcej zobaczyć i zwiedzić. Zatrzymywaliśmy się też po drodze - przyznaje Waldemar Cegiełka.

Noce pod gołym niebem

Podczas przystanków na trasie uczestnicy wzbudzali spore zainteresowanie. - W drodze do Chorwacji zajechaliśmy do Medjugorie. Zdarzyło mi się tam być pierwszy raz. Wiedziałem, że jest takie miejsce, ale zaskoczyło mnie. Spodziewałem się dużego sanktuarium, a w rzeczywistości był to mały kościółek na wsi. Zostaliśmy na mszy, było na niej dużo Polaków. A nasz samochód zaparkowaliśmy na parkingu, więc sporo ludzi do nas podchodziło. Rozmawialiśmy, a ci robili zdjęcia i zwierzali się, że też kiedyś mieli poloneza - opowiada pan Tomasz.

Innym miejscem postoju w Chorwacji był Dubrownik. - Jechaliśmy wybrzeżem, więc zajechaliśmy na chwilę i do tego miasta. Wiedzieliśmy, że było zniszczone w czasie wojny jugosłowiańskiej, ale teraz przedstawiało bardzo przyjemny widok - przyznaje Cegiełka.

Pogoda w czasie chorwackiego etapu sprzyjała, więc rajdowcy spędzali noce na plaży, nawet pod gołym niebem.

Opuszczając pokonali tym samym granicę Unii Europejskiej. Na granicy musieli odczekać kilka godzin, ale kontrola i tak, jak przyznają, przebiegała sprawnie.

Niesamowita gościnność

Poza terenem Unii, krajobraz znacznie się odmienił. - Czułem się tak, jakbym cofnął się w czasie. W krajach bałkańskich dominują rodzinne sklepiki. Nie ma marketów, McDonad'ów, za to jest dużo kawiarni. W Bośni już od rana, nie ważne czy to małe miasto, czy duże, wszystkie knajpki są zapełnione. Ludzie piją kawę i nigdzie się nie spieszą -zauważa pan Tomasz.

Brak pośpiechu widać też było na drogach, po których stępem podążały zaprzężone w dwukołowe wozy konie. Na luzie do codzienności podchodzili także kierowcy aut. - W tamtych stronach często używają klaksonów. Ale nie jest to znak wrogości. Oni się po prostu w ten sposób pozdrawiają się na drodze. Odpowiadalibyśmy im, ale nasz klakson niestety się uszkodził - dodaje pan Waldemar.

Ale najmilej rajdowcy wspominają Albanię. - Spodobał mi się Berat, miasto tysiąca okien. Zwiedzaliśmy je i w pewnym momencie zauważyła nas jakaś pani, która na ganku robiła na drutach. Zaprosiła do siebie. Przeszliśmy przez cały jej dom, aż na taras. Przyniosła zimne piwo, a jej wnuczka arbuza, dżemy i figi. Było bardzo swojsko i domowo - przyznaje Kosiński.

Dla niego (właściciela winnicy) szczytem radości była jednak wizyta w największej albańskiej winnicy. - Spróbowałem tamtejszego wina i podarowałem swoje - zdradza mieszkaniec Kłoczewa.

Polonez jest nie do zdarcia

Obecność w Albanii zdradzała jedno, do mety było coraz bliżej. Ostatni etap wiódł przez dosłownie polną drogę. Zaś koniec rajdu nastąpił na plaży. - Do wyznaczonego miejsca dojechało ok. 90% załóg. Było wesoło, grała muzyka i integrowaliśmy się - przyznaje Tomasz Kosiński.

A jak przez całą trasę spisywał się "poldek"? Okazuje się, że auto nadawało się idealnie to tego rajdu. - Polonez jest super wygodny, więc nie przysparzał problemów. Nawet oleju do silnika nie dolewaliśmy - mówi Kosiński.

Tylko w drodze powrotnej doszło do minimalnego kłopotu. - Jechaliśmy pod górę za ciężarówką. Tempo było powolne, więc mieliśmy włączoną jedynkę, aż w pewnym momencie auto zaczęło wariować. Jednak po odpoczynku i ostygnięciu silnika polonez znowu działał bez zarzutu - opowiada mieszkaniec Woli Żelechowskiej.

Cała czwórka bezpiecznie dotarła z powrotem do Kłoczewa. Na liczniku mieli zrobione 4.200 km. Obaj nasi rozmówcy są pewni, że jeszcze się wybiorą na taki rajd i w ogóle na Bałkany.
- Bardzo mi się podobało, byłem pod wrażeniem. Po powrocie kilka dni nie mogłem dojść do siebie - przyznaje Kosiński.
- Już planuję wyjazd do Albanii z żoną - dodaje Cegiełka.

 

 

Tomasz Kępka

Aplikacja egarwolin.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo eGarwolin.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do