
Ten dzień pracownicy Starostwa Powiatowego w Garwolinie zapamiętają na długo! Wczoraj przed południem toczyła się tutaj walka o życie mężczyzny, u którego doszło do zatrzymania akcji serca. Koordynatorem reanimacji był urzędnik Kamil Baran, który opowiada nam o tym zdarzeniu. Zaznacza, że nie czuje się bohaterem i podkreśla, że pierwszej pomocy powinien umieć udzielić każdy, bo pierwsze minuty są najważniejsze. Bez względu na to, co będzie dalej z poszkodowanym. Reagując, dajemy szansę na przeżycie!
Dramatyczne sceny rozegrały się w Starostwie Powiatowym w Garwolinie we wtorek, 21 maja, przed południem, na korytarzu na II piętrze. Mieści się tutaj Wydział Geodezji i Gospodarki Nieruchomościami, Powiatowy Zarząd Dróg i Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Garwolinie.
Kamil Baran, naczelnik jednego z wydziałów Powiatowego Zarządu Dróg, jak zwykle był w swoim pokoju, gdy usłyszał, że coś dzieje się na korytarzu.
– Usłyszałem dyrektora, który mówił, ze ktoś walczy o życie. Odruchowo wyszedłem z pokoju i udałem się na miejsce. W Powiatowym Zarządzie Dróg jestem odpowiedzialny za udzielanie pierwszej pomocy, więc tym bardziej chciałem sprawdzić, co się dzieje. Z otrzymanych informacji wynikało, że interesant, wszedł do pokoju, pobrał druk, który następnie miał wypełniać, wyszedł z pokoju i na korytarzu zasłabł – relacjonuje 38-letni urzędnik.
Zdjęcie: To tutaj doszło do zatrzymania akcji serca u interesanta i dramatycznej walki o jego życie. Reanimację koordynował Kamil Baran
"Pracowaliśmy w impulsie"
Pierwszym krokiem był telefon na numer alarmowy 112. – Gdy przyszedłem, zobaczyłem człowieka już całkiem nieprzytomnego z mocno zasinioną twarzą, z brakiem oznak funkcji życiowych. Po sprawdzeniu, że rzeczywiście tych funkcji życiowych nie ma, zaczęliśmy reanimację. Na pewno był ze mną Tomasz Zając i Kacper Lacek. Reanimację prowadziliśmy na zmianę i od razu powiem, że to dla nas też jest szok. To nie jest codzienna sytuacja i nie chcę kogoś pominąć, czy ktoś jeszcze występował podczas zmiany przy reanimacji – zaznacza nasz rozmówca. Dodaje, że osoby będące w pobliżu też były zaangażowane w pomoc jak chociażby trzymanie głowy poszkodowanego.
– Działo się to bardzo szybko i pracowaliśmy w impulsie. Na szczęście, jesteśmy wszyscy przeszkoleni odnośnie pierwszej pomocy. Do czasu przyjazdu karetki pogotowia ta reanimacja była prowadzona. Czynności życiowe na chwilkę mogły wrócić, natomiast później z powrotem ustępowały. Odruchy bezwarunkowe pojawiały się, natomiast my patrzyliśmy tylko na dobro poszkodowanego. Kontynuowaliśmy to, co wcześniej zalecił operator numeru 112, czyli reanimację, która trwała około 20 minut. Było to męczące – przyznaje pan Kamil.
Każdy człowiek powinien umieć wykonać reanimację
– Gdy przyjechali ratownicy, ja miałem zmianę i robiłem uciski klatki piersiowej - masaż serca. Wiadomo, że ratownicy też potrzebowali chwilę, żeby przygotować się, rozłożyć defibrylator. Powiedzieli, żeby kontynuować masaż serca, potem przejęli pacjenta. Gdyby ten masaż był źle prowadzony, to myślę, że od razu by nas od tej osoby odsunęli – nadmienia.
– Na pewno gdyby do tej reanimacji nie doszło, myślę, że czynności życiowych nie dałoby się już przywrócić. Natomiast te czynności zostały przywrócone. Wiem, że ratownicy dalej walczyli o życie mężczyzny, bo te czynności i im zanikały. Myślę, że pacjent był w stanie bardzo ciężkim. Nie jestem lekarzem, nie potrafię się wypowiedzieć na temat rokowań, natomiast jeśli będą dobre, to ratownicy powiedzieli, że to tylko dzięki szybkiej reakcji. Reanimacja jest bardzo ważna i na pewno każdy człowiek powinien ją umieć wykonać – stwierdza Kamil Baran.
Funkcje życiowe u poszkodowanego zostały przywrócone. Zaintubowany mężczyzna został podłączony do respiratora i zabrany przez zespół ratownictwa medycznego do szpitala. Pan Kamil przyznaje, że martwi się o jego stan i o to, czy przeżyje, ale jednocześnie ma świadomość tego, że bez udzielonej pomocy nie miałby żadnych szans.
Zdjęcie: Mężczyzna został zabrany do szpitala. Ze względu na ochronę danych o stanie zdrowia nie posiadamy oficjalnych informacji, czy żyje, ale mocno wierzymy, że tak.
Urzędnik zaznacza, że nie czuje się bohaterem. – Na pewno pomogliśmy. Te pierwsze minuty są najważniejsze – podkreśla i dodaje, że bez względu na to, co będzie dalej z poszkodowanym, trzeba pomagać, bo reagując, dajemy realną szansę na przeżycie.
Nie możemy się bać! Pomaga schemat działania
Nie jest niczym nowym, że wiele osób ma obawy przed udzielaniem pomocy. – Należy pamiętać, że my bezpośrednio ratujemy życie. Owszem, możemy wykonać jakieś czynności, które nie będą zgodne z procedurą, możemy dokonać jakichś innych szkód, np. złamać żebro, natomiast ma się to nijak do tego, gdzie możemy tego człowieka bezpośrednio uratować i uchronić go od trwałego niedotlenienia. Najważniejsza jest szybka reakcja i ratowanie życia! Nie możemy się bać – argumentuje Kamil Baran.
– Ja sam robiłem pierwszy raz taką reanimacje bezpośrednio, nie na fantomie czy manekinie, a na żywym człowieku. Jest to impuls, który musimy w sobie wypracować i po prostu musimy go mieć. Natomiast wiem, że po skończonej całej reanimacji sam miałem ciarki na ciele i to wychodzi z człowieka, ale nie możemy się bać i przede wszystkim musimy tej pomocy udzielić – dodaje.
Urzędnik przyznaje, że bardzo ważne są szkolenia i zachowanie ustalonych procedur. Ważne, by zadziałał wyuczony schemat działania. To pomaga opanować emocje czy strach. – Dobrze, że to tak zadziałało, ze był ten impuls i działaliśmy w nawykach automatycznych, gdzie wiemy co mamy zrobić. Wiemy, że musimy się zmienić, chociaż osoby wykonujące reanimację były przypadkowe. Pracujemy w różnych wydziałach, ale uzupełnialiśmy się bardzo dobrze – przyznaje.
Pierwszej pomocy nauczysz się nawet na pikniku
– Zdążyłem opowiedzieć tę historię mojej żonie. Powiedziała, że jest ze mnie dumna, natomiast ja nie czuję się w żaden sposób kimś lepszym od zwykłego Kowalskiego z ulicy, bo wierzę, że tak samo mógłby wykonać tę reanimację i pomóc drugiemu człowiekowi – stwierdza pan Kamil.
Mężczyzna dodaje, że są przeprowadzane różne szkolenia z udzielania pierwszej pomocy, ale tak naprawdę podstaw można nauczyć się nawet na różnych piknikach, gdzie są przeprowadzane pokazy i samemu można wykonać resuscytację krążeniowo-oddechową na fantomie. – Zachęcam bardzo! Warto przyjść, zerknąć, popatrzeć, spróbować i wysłuchać instrukcji ratownika. My ćwiczymy to regularnie, ale w rzeczywistej sytuacji to są zupełnie inne emocje. Cieszę się, że zadziałał ten impuls, który nakazał mi tej pomocy udzielić, bo to było najważniejsze. Mam nadzieję, że pomyślnie się to skończy dla poszkodowanego – wyznaje nasz rozmówca.
Nie zdążyli użyć AED
Na elewacji budynku Starostwa Powiatowego w Garwolinie znajduje się automatyczny defibrylator zewnętrzny AED. Jest to urządzenie, które za pomocą poleceń głosowych i wizualnych prowadzi zarówno osoby z wykształceniem medycznym, jak i bez niego przez procedurę bezpiecznej defibrylacji osoby z zatrzymaniem krążenia. – Pogotowie przyjechało dość szybko. Byliśmy w drodze po nasz defibrylator, ale nie zdążyliśmy go użyć – zaznacza pan Kamil.
Zdjęcie: Automatyczny defibrylator zewnętrzny AED pomaga ratować życie. Takie urządzenie znajduje się m.in. na elewacji budynku starostwa.
Najpierw własne bezpieczeństwo
Kamil Baran zaznacza, że w sytuacji wymagającej udzielenia pomocy ważne jest nie tylko szybkie reagowanie, ale tez zadbanie o siebie. – Jeśli wypadek miał miejsce jak u nas - w budynku, to o tyle mamy komfortową sytuację, że samo miejsce zdarzenia jest zabezpieczone. Nie występowały jakieś inne czynniki, które by nam bezpośrednio zagrażały. Natomiast, zawsze musimy najpierw zadbać o swoje bezpieczeństwo. W tym przypadku mieliśmy to zapewnione, więc staraliśmy się odgrodzić od osób postronnych i udzielić tej pierwszej pomocy przedmedycznej – nadmienia mężczyzna.
Jak reanimować? Pan Kamil ze szkoleń wie, że sytuacje są różne. – Co do zasady: 30 uciśnięć i dwa wdechy przy osobie dorosłej. Czasami występują różne czynniki, zależnie od stanu pacjenta, gdzie ważne jest to, czy można prowadzić pomoc oddechową. My w tym przypadku skupiliśmy się tylko na uciśnięciach - tak jak poradził operator ratunkowy – wspomina.
– Warto pamiętać, że gdy dzwonimy na numer alarmowy, mamy operatora, który krok po kroku nas prowadzi. Mówi, co mamy robić – uspokaja 38-latek.
Koordynacja i profesjonalizm
Będący świadkiem reanimacji dyrektor PZD Marek Jonczak przyznaje, że pomoc została udzielona bardzo sprawnie. Dodaje, że o zdarzeniu został natychmiast poinformowany sekretarz starostwa oraz starosta i wicestarosta powiatu.
– Przy tej dramatycznej sytuacji oceniam to bardzo pozytywnie z kilku powodów. Po pierwsze nie widziałem paniki, wszystko odbywało się w sposób skoordynowany, a jednocześnie fachowy. Widziałem tez ogromne zaangażowanie. Zostało powiadomione pogotowie ratunkowe, jednocześnie były też wydawane polecenia, żeby ktoś na dole już czekał na karetkę i wprowadził ratowników, żeby nie błądzili. Zapadła tez decyzja o przyniesieniu defibrylatora. który ostatecznie nie został użyty, bo przybył zespół ratownictwa medycznego. Pracownicy pomogli także podnieść pacjenta. Zabezpieczono również i oddano ratownikom rzeczy osobiste mężczyzny – relacjonuje Marek Jonczak.
Dyrektor PZD dodaje, że planuje wystąpić o nagrodę dla swojego pracownika, który wykazał się szybkością działania, profesjonalizmem i opanowaniem.
ur
Zdj. JS, ur
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie