
– Cały personel miał kontakt z chorą, pacjenci, którzy tam byli. Wszystko, że tak powiem zamieciono pod dywan. Złożyłam wypowiedzenie w trybie nagłym tylko i wyłącznie z winy pracodawcy – mówi pielęgniarka, zdaniem której po potwierdzeniu w Szpitalu Powiatowym w Garwolinie przypadku koronawirusa nie dopełniono wszystkich procedur, a personel nie miał wystarczających środków ochrony osobistej. – Dla mnie jest to porzucenie pracy w obliczu wroga, jakim jest koronawirus – stwierdza dyrektor Krzysztof Żochowski, który przyznaje, że zakażona pacjentka była we wrześniu nie tylko na SOR-ze, ale i na oddziale wewnętrznym. Wszystkie procedury jednak jego zdaniem zostały zachowane. Podobną opinię wydaje sanepid. Sprawa znajdzie swój finał w sądzie.
Opisywana sytuacja miała miejsce w Szpitalu Powiatowym w Garwolinie we wrześniu. Na początku miesiąca dyrekcja placówki poinformowała o czasowym zawieszeniu działalności Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Przyczyną zamknięcia SOR było przyjęcie pacjentki, u której potwierdzono obecność koronawirusa. Pacjentka została przyjęta do garwolińskiej placówki w czwartek 3 września. Tego samego dnia, wieczorem SOR został wyłączony z udzielania świadczeń leczniczych. Okazało się jednak, że zakażona kobieta przebywała także na oddziale wewnętrzno-kardiologicznym. Pracująca tam pielęgniarka opowiada o tej sytuacji i tłumaczy, dlaczego zdecydowała się zrezygnować z pracy.
„Wszystko zamieciono pod dywan”
– Złożyłam wypowiedzenie w trybie nagłym tylko i wyłącznie z winy pracodawcy. Dlaczego? Ponieważ była przyjęta na oddział (wewnętrzno-kardiologiczny – przyp. Red.) pacjentka bez wyniku na Covid. Covid został pobrany prawdopodobnie na SOR-ze. Często była taka sytuacja, że przychodzili pacjenci, którzy nie mają tego wyniku. Ja przyszłam na dyżur o 7 rano, pacjentka już była. O godzinie 18.30 powiadomiono nas, że pacjentka jest dodatnia i miałyśmy czekać na decyzję, co dalej. O 19.00 dostałyśmy decyzję, że mamy jechać do domów. Czekałam na jakiś telefon, że będzie kwarantanna, że oddział zamknięty, że nas zbadają i poczekają na wyniki. Niestety, nic takiego się nie stało. W sobotę miałam kolejny dyżur, więc musiałam pojechać do pracy. Okazało się, że podano do informacji, że Covid był na SORze, natomiast na wewnętrznym nie. Cały personel miał kontakt z chorą, pacjenci, którzy tam byli. Wszystko, że tak powiem zamieciono pod dywan – twierdzi pielęgniarka. Kobieta zaznacza, że nie wie, czy pacjenci oddziału byli wówczas badani, ale osoby, które były wtedy na dyżurze miały pobrane badania w poniedziałek. Pielęgniarka dodaje, że także jej mąż chciał zrobić badanie na obecność koronawirusa, ponieważ również pracuje w służbie zdrowia, w placówce poza powiatem garwolińskim. – Pojechał do sanepidu. Pani powiedziała, że mnie w ogóle na liście nie ma i że być może ja w pracy nie byłam tego dnia i że ja na pewno kontaktu nie miałam z chorą według sanepidu – wspomina.
Po 2 miesiącach pracy złożyła wypowiedzenie
– Środki ochrony, jakie mamy do dyspozycji są to flizelinowe fartuchy i zwykłe jednorazowe maseczki. Nie mamy maseczek hepa, nie mamy kombinezonów. Jak położyłam wypowiedzenie i pojechałam później po świadectwo pracy i odbierałam swoje rzeczy, to oddziałowa powiedziała, że przecież były maseczki hepa, tylko nie wiem gdzie, bo żadna z pielęgniarek ich nie miała. Nikt z personelu ich nie miał i gdzie one były, to nie wiem do dziś. Być może one się pojawiły po tym wydarzeniu, ale natomiast tam nie było. Przy izolatkach, gdzie ci chorzy powinni leżeć, były tylko fartuchy flizelinowe, rękawiczki. Nawet zwykłe maseczki tam nie stały, bo maseczki były w zabiegowym, ale zwykłe. Nie miałyśmy żadnego zabezpieczenia jeżeli chodzi o ten wirus – twierdzi kobieta. – Bałam się o swoje bezpieczeństwo, o to, że zarażę rodzinę. Mój mąż jest w grupie ryzyka. Mam starszą mamę, którą się opiekuję, także nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby nadal tam pracować i żeby to tak wyglądało jak wyglądało. Tak naprawdę to powinny wszystkie koleżanki położyć wypowiedzenia, ale niestety one pracują dużo lat, im niewiele brakuje do emerytury. Ja zaczęłam pracę, mnie nie zależy, bo ja ją zmienię. Pójdę gdzie indziej, ale to co tam się dzieje, jak postąpiono z nami, jak nas potraktowano, to jest poniżej krytyki – mówi pielęgniarka, która pracowała w garwolińskim szpitalu od dwóch miesięcy. Mieszkanka naszego powiatu dodaje, że gdy wcześniej był potwierdzony przypadek zakażenia koronawirusem u osoby przebywającej na oddziale, został on zamknięty, a jej koleżanki zostały w nocy poinformowane telefonicznie, że zostają w domach na kwarantannie.
Rozstrzygnie sąd
Wypowiedzenie pielęgniarki zostało przyjęte. Kobieta odebrała świadectwo pracy. W kadrach dowiedziała się, że na razie jest w nim wpisana na jej wniosek wyłączna wina pracodawcy. Usłyszała jednak zapowiedź, że na pewno to się zmieni. – Podejrzewam, że będzie sprawa w sądzie – mówi pielęgniarka. Jej podejrzenia potwierdza dyrektor Szpitala Powiatowego w Garwolinie Krzysztof Żochowski. – Taka była ocena tej pani, z którą kategorycznie się nie zgadzamy. To rozstrzygnie sąd. Dla mnie jest to porzucenie pracy w obliczu wroga, jakim jest koronawirus. Jeśli ktoś zatrudnia się jako pielęgniarka czy lekarz, to trzeba swoją pracę wykonywać, a nie pod byle pretekstem, wydumanym, porzucać pracę i jeszcze rzucać kalumnie – mówi dobitnie dyrektor placówki, który zapewnia, że wszystkie procedury zostały zachowane.
Szpital nie ma sobie nic do zarzucenia
– Pacjentka faktycznie była hospitalizowana w oddziale chorób wewnętrznych. My nie wiemy, kto jest z jaką chorobą. Może być Hiv, gruźlica, teraz występują też covidy i różne inne choroby i są określone zasady postępowania przy chorych i przy ryzyku występowania zakażenia. W momencie, kiedy chora była przyjmowana, wiedzieliśmy, że jest w trakcie testów na obecność koronawirusa. Wszelkie środki ochrony osobistej, wymagane w takich przypadkach są dostępne. Personel był w nie wyposażony. My nie mamy sobie nic do zarzucenia. Wszelkie procedury, zabezpieczenia były dochowane – mówi Krzysztof Żochowski. Dyrektor zapytany o informowanie personelu o potwierdzonym przypadku koronawirusa, po raz kolejny zapewnia, że wszystkie procedury zostały zachowane. – Nie każdy na czole ma napisane, jaką ma chorobę, a jest też coś takiego jak tajemnica lekarska i nie cały personel o wszystkim, dotyczącym stanu zdrowia poszczególnych chorych musi być informowany. Wystarczy, że będzie przestrzegał swoich zasad – podkreśla dyrektor Żochowski.
Sanepid pracował zgodnie z wytycznymi i procedurami
Zgłoszenie w sprawie sytuacji w szpitalu wpłynęło na numer alarmowy sanepidu. – Szpital postępował zgodnie z zasadami. To, że ktoś uważa inaczej, może tak uważać. My pracujemy zgodnie z wytycznymi i procedurami. Szpital dopełnił wszelkich procedur. Były zapewnione środki ochrony. My pracowaliśmy zgodnie z wytycznymi na podstawie zgłoszeń, które szpital wysłał nam na maila, także kwarantannie były poddane osoby, które spełniały kryteria, a te które ich nie spełniały, nie były na kwarantannie – wyjaśnia powiatowy inspektor sanitarny w Garwolinie Dorota Brojek.
ur
Zdj. arch. eG
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie