
Barbara Zawadka zmarła w Szpitalu Powiatowym w Garwolinie. Jej mąż twierdzi, że niecałe dwie doby wcześniej nie została przyjęta na Szpitalny Oddział Ratunkowy, mimo że według niego była "umierająca". Sprawa trafiła do prokuratury.
Jan i Barbara Zawadkowie w Gocławiu mieszkali od kilku lat. Pani Barbara leczyła się na serce, regularnie brała leki. Gorzej poczuła się w czwartek, 18 sierpnia. Wymiotowała, zaczęła mieć problemy z widzeniem i była bezsilna. Początkowo małżeństwo myślało, że to standardowe pogorszenie samopoczucia z powodu upałów. Stan pani Barbary jednak nadal się pogarszał.
W piątek, 19 sierpnia, postanowili udać się do garwolińskiego szpitala. Pan Jan zawiózł żonę swoim samochodem, żeby nie czekać na karetkę i być szybciej w szpitalu. Pani Barbara wyszła z samochodu o własnych siłach. Jan Zawadka próbował żonę zarejestrować. Wyjął jej dowód osobisty.
– Pani w rejestracji nie była zainteresowana zarejestrowaniem i dowodem żony. Pytała o powody przyjazdu. Odpowiedziałem, cytuję: przywiozłem umierającą żonę – wspomina. – Żona miała migotanie przedsionków, bardzo wysokie ciśnienie nawet po zażyciu leku Captopril pod język, arytmię serca. Wiedziałem, że była w stanie umierającym, bo słuchałem serca, mierzyłem ciśnienie, cukier. Parametry wskazywały, że jest znacznie gorzej – wyjaśnia.
Frustracja i bezsilność
Po pewnym czasie przyszedł jakiś medyk. Pan Jan nie wie, czy był to lekarz, ratownik, czy pielęgniarz. Przekazał kartkę z lekami, jakie brała żona i wymienił objawy. Medyk wziął żonę do pokoju naprzeciwko rejestracji. – Wyszedł z pokoju i zaczął mnie pouczać, co to jest SOR. Mówił, że nie ma żadnych przesłanek do leczenia szpitalnego. Wyśmiał nas: jaka umierająca, skoro ma 93 saturacji –opowiada.
Barbara Zawadka nie została przyjęta na SOR. Pan Jan zaproponował żonie pojechanie do innego szpitala. – Byliśmy jednak już tak sfrustrowani i bezsilni, że żona nie chciała skorzystać z żadnego szpitala. Pojechaliśmy do domu – mówi. Stan żony nie poprawił się przez całą dobę. Do lekarza ponownie pojechali w sobotę, 20 sierpnia, około godziny 18:00. Tym razem najpierw na nocną i świąteczną pomoc lekarską. – Trafiliśmy na wspaniałą panią doktor z Ukrainy, która pozwoliła mi być razem z żoną w czasie badania i natychmiast skierowała żonę na SOR. Wspólnie przewieźliśmy żonę na wózku na SOR – łamie mu się głos. – Tam ponownie spotkaliśmy się z arogancją i poniżaniem. Tym razem pani w rejestracji zarejestrowała żonę. Pani, która wzięła żonę do badania, nie pozwoliła mi w czasie badania być razem z żoną, pomimo że żona nie potrafiła się już podpisać, sama rozebrać i ubrać – wspomina.
"Nie wytrzymałem i wyszedłem z pokoju. Więcej żony nie widziałem"
– Po krótkim czasie pani medyk - nie wiem, czy doktor, czy pielęgniarka, czy ratownik - wezwała mnie do pokoju i zapytała: czy ta niemiła pani to jest pana żona. Odpowiedziałem spokojnie, żona moja to jest Barbara Zawadka. Znów pytanie: czy leczy się psychiatrycznie, bo przyjechała w koszuli. Odpowiedziałem, że przyjechała w koszuli, bo jest umierająca, ma migotanie przedsionków, arytmię serca i bardzo wysokie ciśnienie. Przyjechała w koszuli, żebyście mieli łatwiej badać i szybciej udzielić pomocy. Z uśmiechem odpowiedziała: niech pan nie przesadza. Nie wytrzymałem i wyszedłem z pokoju. Więcej żony nie widziałem – nie może powstrzymać łez.
Wieczorem dzwonił kilka razy na SOR. Nie dodzwonił się. Około 20:00 odebrał jakiś lekarz i powiedział, że żona miała zatrzymanie krążenia i będzie przewieziona na OIOM. Tam miał dalej pytać. Zadzwonił w niedzielę rano. Otrzymał informację, że żona żyje, jest pod respiratorem, a on może ją zobaczyć o 16:00, bo wtedy jest czas odwiedzin.
O godzinie 13:00 otrzymał ze szpitala telefon, że żona nie żyje. – Z nieoficjalnych źródeł dowiedziałem się, że zmarła w niedzielę przed 9:00. Pomimo że żona nie żyła, pojechałem o 16:00 do szpitala, by odebrać rzeczy – relacjonuje.
Lekarz, który poinformował go o śmierci żony powiedział, że sekcja zwłok odbędzie się w tygodniu - w środę lub czwartek. We wtorek (23 sierpnia) zadzwonił, że jednak nie będzie sekcji zwłok w tym tygodniu i nie wiadomo, kiedy będzie, ponieważ lekarz prowadzący sekcje jest na urlopie. – W związku z powyższym podjąłem decyzję o przeprowadzeniu prokuratorskiej sekcji zwłok – informuje.
Postępowanie prowadzone w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci
Sprawę do prokuratury w związku ze śmiercią żony Zawadka złożył w ubiegłym tygodniu uważając, że przez niewłaściwe podejście do stanu zdrowia pani Barbary, lekarze przyczynili się do jej śmierci. – Publikuję fakty, aby przestrzec pacjentów przed niektórymi "pseudomedykami" szpitala w Garwolinie – nie gryzie się w język.
Leszek Wójcik, prokurator rejonowy w Garwolinie, potwierdza, że doniesienie wpłynęło do prokuratury 23 sierpnia. – Postępowanie jest prowadzone w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci, czyli o czyn z artykułu 155 kodeksu karnego – informuje. Prokurator zlecił przeprowadzenie sekcji zwłok, która została przeprowadzona w poniedziałek (29 sierpnia).
Dyrektor wstrzymuje się z komentarzem
Pytania w tej sprawie kierujemy do dyrektora SP ZOZ Krzysztofa Żochowskiego. – W momencie, gdy prokuratora podjęła działania, to moje komentowanie byłoby niestosowne. Poczekajmy, co na ten temat powie prokuratura – odpowiada.
Pytamy także, czy sekcja zwłok pacjenta zmarłego w szpitalu jest procedurą standardową, czy jest tylko wykonywana w określonych przypadkach. Dyrektor odpowiada, że jest to postępowanie standardowe. – Co do zasady, to wszystkie zgony szpitalne, które budzą jakąkolwiek wątpliwość, powinny być poddane sekcji. Faktycznie jednak są to przypadki sporadyczne. Jeśli rodzina prosi o odstąpienie od sekcji -a zazwyczaj tak się dzieje - i przyczyna zgonu nie budzi wątpliwości, nie ma jakichś kontrowersji, wtedy zwykle idziemy rodzinie na rękę i odstępujemy – zaznacza Krzysztof Żochowski.
Dyrektor szpitala wyjaśnia, że są dwa rodzaje sekcji zwłok. – Jest sekcja administracyjna. Jeśli jednak jest podejrzenie przestępstwa, to wtedy jest tzw. sekcja sądowo-lekarska i zajmuje się tym prokuratura – tłumaczy. – Pan oczekiwał, żeby to prokuratura nadzorowała sekcję. Poinformowaliśmy go, że my nie mamy takiej władzy, aby to zorganizować. Jeśli domniemywa, że zostało popełnione przestępstwo, to powinien sam się zgłosić do prokuratury. On się zgłosił i prokuratura podjęła stosowne działania – mówi dyrektor Żochowski.
Do tej sprawy jeszcze wrócimy.
Jarosław Staszczuk
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie