
W Żabiance 23 lutego spłonął dom. Czterdziestoczterolatek omal nie stracił życia w płonącym budynku. Tylko dzięki siostrze został wyciągnięty na zewnątrz
Mimo dotkliwych poparzeń niektórych części ciała, dzisiaj jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Ogień strawił cały majątek właściciela.
Siostra: – Krzyczałam, żeby uciekał!
Ten wtorkowy wieczór na trwałe zmienił życie Jarosława Ragusa z Żabianki. Początkowo nic nie zapowiadało mającego się wydarzyć nieszczęścia. Dochodziła godzina 20:00. Mężczyzna był sam w domu. Miał leżeć na łóżku i oglądać telewizję. Co dokładnie się stało, nadal nie do końca wiadomo.
Siostra pana Jarosława wspomina, że nagle usłyszała potężny huk i błysk. – Początkowo myślałam, że to samochód wpadł w poślizg i wylądował na naszym placu, bo już tak się parę razy zdarzyło – mówi Jolanta Majek. Kobieta nie zastanawiając się ani chwili, wybiegła ze swojego domu (budynek jej samotnie mieszkającego brata znajdował się obok jej domu). – Zobaczyłam, że połowa okna kuchennego jest wyrzucona na zewnątrz. W środku już się paliło. Podbiegłam do okna z drugiej strony budynku i zaczęłam głośno krzyczeć do brata, żeby uciekał. Musiał być w dużym szoku, bo zamiast iść w moją stronę, odszedł w stronę drzwi – relacjonuje Majek.
Poparzone ręce i nogi
Z dalszej relacji siostry wynika, że mężczyzna przeszedł do drugiego pomieszczenia. W tym czasie musiał przeskoczyć przez ścianę ognia, która dzieliła obie części budynku. Niełatwa sztuka się udała, bo pan Jarosław dostał się do drugiego okna. Czekała przy nim już jego siostra. – Byłam z moją córką. Złapałyśmy go za ramiona i jakoś udało się nam go wyciągnąć – tłumaczy pani Jolanta. Łatwo jednak nie było. – Brat w pewnym momencie jakby zaczął się cofać. Gdyby odszedł od okna i został w pomieszczeniu, to spłonąłby. Za nim już był ogień – wspomina dramatyczne chwile nasza rozmówczyni.
Gdy pan Jarosław opuścił dom, usiadł przy na podwórku przy studni. Od razu było widać, że odniósł obrażenia. – Miał poparzone ręce i nogi. Z nóg schodziła już nawet skóra. Był praktycznie w samej podkoszulce i slipkach. Te slipki zaczęły się tlić – opowiada pani Jolanta. Siostra natychmiast zadzwoniła na numer ratunkowy. Po pięciu minutach przyjechała policja. Po niej straż, karetka i następne jednostki straży. – Pożar trwał wtedy może kilka minut, ale w ogniu był już cały dom – przypomina sobie Jolanta Majek.
Huk odrzucił butlę z gazem
Strażacy, którzy pojawili się na miejscu, mieli co gasić. Drewniany dom pokryty papą, w środku wypełniony kasetonami, boazerią i meblami, płonął jak pochodnia. Żeby pokonać ogień, mundurowi musieli użyć dwóch strumieni wody. Działania straży trwały prawie cztery godziny. Ale i tak było już za późno na ocalenia konstrukcji. Ta spaliła się praktycznie doszczętnie. Na koniec budynek trzeba było całkowicie rozebrać.
Co było przyczyną pożaru? Tego na razie nie wiadomo. Być może ulatniał się gaz, albo coś się rozszczelniło. – Może brat coś gotował na kuchni i gaz się zalał – domyśla się pani Jolanta. W każdym razie wszystko musiało zacząć się od kuchenki gazowej. – Kuchnia stała w korytarzu, a to właśnie z tamtej strony pochodził huk. Przy tym huku wytworzyła się tak duża siła, że butla przemieściła się z korytarza aż do kuchni. Była rozgrzana, ale nie wybuchła. Zabrała ją policja – mówi siostra pana Jarosława.
Walczyli z żywiołem cztery godziny
Działania straży polegały na zabezpieczeniu miejsca zdarzenia oraz podaniu dwóch prądów wody w natarciu na palący się budynek. Następnie do budynku weszła rota zabezpieczona w aparaty ochrony dróg oddechowych, celem przeszukania obiektu. W trakcie tych działań ratownicy wynieśli butlę z gazem propan-butan, którą poddano chłodzeniu. Następnie przystąpiono do dogaszania oraz prac rozbiórkowych. W działaniach trwających prawie cztery godziny udziały brały dwa zastępy PSP oraz cztery zastępy OSP.
Pomagają
Na szczęście, mimo poparzeń poszkodowany w pożarze czuje się dobrze. – Przebywa na oddziale chirurgicznym garwolińskiego szpitala. Ma poparzenia drugiego stopnia. Miał być przewieziony do Warszawy lub na Śląsk, ale nie ma miejsc. Dostaje leki, ma zmieniane opatrunki. Lekarze mówią, że nie jest źle, ale myśleli, że będzie gorzej – oznajmia Jolanta Majek. Choć na razie mężczyzna pozostanie w szpitalu, jego siostra już teraz stara się walczyć o godne życie brata po powrocie. Przede wszystkim zależy jej na zapewnieniu mu dachu nad głową.
– Mieszkam z mężem i dziećmi w małym domu i nie pomieścimy się z bratem – tłumaczy pani Jolanta. Na odszkodowanie nie ma co liczyć, bo dom nie był ubezpieczony. Pomoc jednak zaoferowała gmina oraz mieszkańcy. Na koszt samorządu został podstawiony kontener, co pozwoliło na uprzątnięcie gruzu pozostałego po rozbiórce. Siostra pogorzelca dodaje, że Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Trojanowie zapewnił także o wsparciu finansowym jej brata. W planach jest zapewnienie mężczyźnie letniskowego domku do docieplenia.
Jarosław Ragus, który stracił w pożarze cały dobytek, bardzo szybko przekonał się, że ludzie o ogromnych sercach nie zostawiają potrzebujących bez wsparcia. Mężczyzna otrzymał niezbędną doraźną pomoc, w tym artykuły codziennego użytku. Siostra poszkodowanego w pożarze bardzo dziękuje wszystkim za wsparcie brata. Dodaje, że obecnie nie jest prowadzona żadna internetowa zbiórka pieniędzy.
Tomasz Kępka, materiał opublikowany w ostatnim wydaniu Gazety Powiatu Garwolińskiego Twój Głos
Aktualizacja: ur
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie