
Po 35 latach od ucieczki z kraju, w 10. rocznicę ślubu cywilnego, Agnes Amisano wzięła ślub kościelny. Było 7 limuzyn, 10-metrowy welon, piękna uroczystość, a później wielkie wesele! To było spełnienie jej marzenia! American dream, ale w Garwolinie! Jaka historia za tym się kryje?
Tutaj wszystko się zaczęło
Najważniejsze było miejsce – kolegiata w Garwolinie – ukochany kościół, obok którego mieszkała i w którym przyjęła chrzest święty, pierwszą komunię i bierzmowanie. Bo to w Garwolinie wszystko się zaczęło. Tutaj Agnieszka Witak urodziła się i wychowała.
– Wszystko było w Garwolinie. Całe moje dzieciństwo i młodość. Szkoła podstawowa, liceum, później szkoła pielęgniarska, której niestety nie ukończyłam. Zaczęłam zdawać egzaminy i to był czas mojej ucieczki – wspomina 55-latka. Rozmawiamy w czwartek, 11 maja, dzień przed jej ślubem kościelnym.
Czegoś brakowało
Jaki scenariusz napisało dla niej życie? – Skłamałabym, gdybym powiedziała, że to było bardzo piękne dzieciństwo, że mam wspaniałe wspomnienia. Od małego miałam trochę inne zapatrzenie na życie, niż wszyscy w Garwolinie. Garwolin jest piękny, ma dużo do dania ludziom teraz. Te 35 lat temu i wcześniej jedynym miejscem, w które młodzież mogła iść, był kościół – opowiada. Od 4. roku życia chodziła z siostrą na chór, śpiewała, recytowała wiersze, brała udział w różnych uroczystościach. Tuż przed wyjazdem z kraju pomagała przygotowywać dzieci do Pierwszej Komunii. – Jednak czegoś mi brakowało – zaznacza.
Wartości zostają
Przyznaje, że z perspektywy bycia matką- dzieci potrzebują trochę więcej, niż tylko modlitwy i śpiewu, choć ta muzyka i wiara dały jej wiele. To i wartości wyniesione z domu. – Nasza mama wychowywała nas trójkę sama, więc to nie były łatwe czasy. Bardzo wiele poranków widziałam jak spała na maszynie (mówi przez łzy). Była krawcową. Pracowała bardzo ciężko, więc nie mogła sobie pozwolić na to, żeby dać nam dużo, ale przede wszystkim nauczyła nas życia i jednak te wartości, które przekazała - one zostają w nas, bez względu na to, gdzie się idzie. Mojego syna wychowałam można powiedzieć "po polsku". Z zachowaniem szacunku najpierw do samego siebie i rodziny – podkreśla.
Rodzina najważniejsza
Opowiada, że gdy ktoś przedstawia się w Stanach, najpierw mówi o tym, co robi. – Kariera, zawód, jakby to określało człowieka. Dla mnie jednak ważne jest to, czego byłam nauczona w domu: rodzina idzie pierwsza, rodzina jest najważniejsza. Pieniądze przychodzą i odchodzą, pracę się dziś ma, jutro może się mieć inną, a rodzina zostaje i to jest najważniejsze. Mam nadzieję, że to wniosłam w serce mojego syna, bo tak mi to zostało w sercu. Mama dała z siebie wszystko, żeby nas wychować – wyznaje.
5-latka planuje ucieczkę
Co zaskakujące, ucieczkę zaplanowała już w wieku... 5 lat. – Moja książka, którą piszę od paru lat też zaczyna się od tego momentu. Mieszkaliśmy na drugim piętrze, tuż przy kościele. Był 1973 rok. Padało, było bardzo szaro na dworze. Przyjeżdża pan z szarym konikiem furmanką po śmieci. Ja byłam bardzo znudzona, mama bardzo zapracowana. Marudziłam mamie i dała mi stary, francuski katalog. W mojej wyobraźni został ten obraz: szary dzień i kolorowy katalog z różnymi sukienkami, meblami. Zapytałam "gdzie to jest?" Mama mi opowiedziała, że są inne kraje. Więc ja sobie postanowiłam wtedy, że jak dorosnę, to ja wtedy tam będę i cały czas dorastałam z tym w głowie, że ja muszę się tam znaleźć! Wiem, że gdzieś jest lepsze życie, barwniejsze, z wieloma innymi kolorami i znalazłam te kolory – mówi z uśmiechem.
Nie zawsze było szczęśliwie
– Nie można zapominać, że nawet jeśli życie jest usłane różami, to róże mają kolce. Upadłam parę razy, ale mam taki charakter, że gdy upadnę, otrzepię się i idę dalej, bo uważam, że bez upadku nie zna się smaku sukcesu – zaznacza nasza bohaterka.
8 września tego roku minie 35 lat od jej ucieczki z kraju. – Już w wieku 18 lat wiedziałam, czego chciałam, tylko nie wiedziałam, jak do tego dojść – przyznaje. Dzięki koledze poznała jego brata, który mieszkał w Kanadzie. Po dwóch latach korespondowania oświadczył się jej w liście i przyjechał do Polski. Mieli zostać w kraju, ale narzeczony stwierdził, że tam będzie im lepiej. 20-letnia Agnieszka wyjechała za miłością. W Kanadzie wzięli ślub. Dwa lata później na świecie pojawił się ich syn.
Przyznaje, że początki w obcym kraju nie były łatwe, ale jak zaznacza, dla 20-latki nie ma rzeczy niemożliwych. – Przyjechałam, żeby zacząć życie i wiedziałam, że nie będzie to bardzo proste, ale muszę je zacząć – mówi. Rozpoczęła naukę języka i szukanie pracy. W gronie Polaków nie brakowało wzajemnego wsparcia. Ze śmiechem wspomina początki mówienia po angielsku. Początkowo brakowało jej odwagi i wsparcia. Mówić odważyła się po około 2 latach. W Kanadzie zmieniła imię na Agnes.
Było trudno, ale warto
Po niecałych 3 latach jej małżeństwo rozpadło się. Gdy odeszła od męża, syn miał 7 miesięcy. Rozstanie odbyło się w bardzo drastycznych okolicznościach. Okazało się, że mąż zmagał się ze schizofrenią. Nie chciał się leczyć. Zagrażał życiu jej i dziecka. – Nie można było siąść i płakać. Miałam w swoich rękach życie, za które byłam odpowiedzialna i dla syna musiałam być mocna i silna. Wiedziałam, że muszę zapewnić mu dobre życie i nie było innej drogi tylko do góry – podkreśla.
Zdeterminowana 23-latka natychmiast podjęła działanie. Dziecko do żłobka, a mama do pracy na pełny etat. Po porodzie do pracy na pół etatu wróciła już, gdy syn miał 4 tygodnie. Przyznaje, że często słyszy, że ludzie mówiąc o kimś, kto wyjechał, zachwycają się. – Nie było "ach" i "och". Było trudno, ale było warto – stwierdza bez cienia wahania.
Krok za krokiem - do celu!
W pierwszej pracy zszywała rękawy za 5 dolarów na godzinę. W ciągu godziny musiała ich zszyć 600. Później było sprzątanie za 5 dolarów i 25 centów za godzinę. – Byłam strasznie dumna z siebie, że mam te 25 centów więcej – zaznacza z uśmiechem i dodaje, że potem sprzątała za 5,75 na godzinę.
Nasza rozmówczyni przyznaje, że po liceum odnalazła swoje powołanie w szpitalu. Sprzątając na obczyźnie czuła się czasem upokarzana i poniżana. – Wiedziałam, że to jest ten krok, który muszę zrobić, żeby dojść do celu, więc to bardziej mnie zdopingowało do nauki angielskiego. Potem była praca w pralni, gdzie byłam jedyną Polką. To była najlepsza szkoła języka – wyznaje. Później była szkoła biznesowa, w której Agnes ukończyła z wyróżnieniem kursy sekretarki ogólnej i sekretarki medycznej, gdzie wymagana była znajomość języka angielskiego specjalistycznego. Pracowała także w restauracji, gdzie odpowiadała za salę i usadzanie gości.
To, o czym się marzy jest możliwe
Do Stanów Zjednoczonych wyjechała w 1995 roku. To był szary, listopadowy dzień. Padał śnieg z deszczem, zobaczyła świąteczne iluminacje i wtedy zakochała się w Nowym Yorku. Wówczas obiecała sobie, że kiedyś będzie ją stać tam coś kupić, mieć coś swojego. Teraz pracuje na Manhattanie, w budynku na 16. piętrze. – Nauczyłam się tego, że to, o czym się marzy jest możliwe, tak jak znalezienie prawdziwej miłości – mówi, zerkając z ciepłym uśmiechem na towarzyszącego nam podczas rozmowy męża.
Poznali się 13 lat temu przez Internet. David jest od młodszy od Agnes o 4 lata. Rozmawiali wirtualnie przez 2 tygodnie. Później poprosił ją o zdjęcie. Spodobała mu się. Dwa tygodnie później spotkali się w restauracji na kawę. – Gdy pierwszy raz zobaczyłam go na żywo, siedziałam w samochodzie, czekając, żeby przyszedł otworzyć mi drzwi. Raptem pojawiła się taka myśl "ja za niego wyjdę". Wystraszyło mnie to trochę, bo nie chciałam znowu wychodzić za mąż...– wspomina.
– Jesteśmy z mężem inni. Mamy balans. On jest bardziej spokojny, ja bardziej energiczna. Jakikolwiek mam pomysł, mój mąż mówi "jesteś najlepsza, uważam, że jesteś idealna do tego, rób, co chcesz". Jest bardzo wspierający – podkreśla. Po 1,5 roku znajomości zamieszkali razem. Po 3 latach,12 maja 2013 roku, wzięli ślub cywilny. – Na podwórku, przy kominku. Ślubu udzielił nam mój syn, ponieważ ma uprawnienia. Ja udzielałam ślubu cywilnego jemu i jego żonie. Teraz są naszymi świadkami. Dokładnie po 10 latach od ślubu cywilnego bierzemy ślub kościelny. Mąż wiedział, że o tym marzę. Znalazłam mojego księcia, który spełnia moje marzenia – wyznaje.
To musiała być kolegiata
Agnes jest zakochana w Nowym Yorku, mieszka na Long Island, pracuje na Manhattanie. Na ślub kościelny wybrała jednak kolegiatę w Garwolinie. Dlaczego? – Trochę podróżowaliśmy, ale żaden kościół nie daje mi takiego odczucia, co nasz kościół - kolegiata. Mieszkałam bardzo blisko. W niedzielę, jak ksiądz powiedział podczas porannej mszy "Pan z wami", to mnie budził. Byłam zżyta z tym kościołem, mimo tego, że widziałam dużo, co się działo "za zasłonami". To jednak nie przyćmiło tego, co było w sercu. Ja zawsze czuję obecność Boga w tych murach – zaznacza i dodaje, że jej mąż od pierwszej wizyty w Polsce odczuwa to samo. To był rok 2017. Wtedy zatrzymali się w Pałacu Żelechów i to miejsce tak bardzo spodobało się Davidowi, że, gdy zaczęli planować ślub, wybrali je na przyjęcie weselne. Ona pierwszy raz do kraju przyleciała po 17 latach od swojej ucieczki.
Trzy lata temu zmarł pierwszy mąż Agnes i to otworzyło jej i Davidowi drogę do ślubu kościelnego. Od tamtej pory zaczęli planować uroczystość. – Nie było wyboru kościoła. To musiała być kolegiata. Byłam przygotowana stanąć na głowie, żeby to był ten kościół! To nie było tak, że jesteśmy z Ameryki i wszystko dostajemy na tacy. Musieliśmy pozałatwiać wiele formalności. Nasz ślub zaplanowaliśmy w piątek, bo chcieliśmy dokładnie w 10. rocznicę ślubu cywilnego też jako odnowienie tej przysięgi. Musieliśmy mieć na to pozwolenie od biskupa i je otrzymaliśmy. Nie było innej opcji – opowiada nasza rozmówczyni.
Ślub "po amerykańsku", ale w Garwolinie
Nie było jednej, jedynej sukni, ale trzy. Jedna do kościoła, druga na pierwszą część wesela do tańca i trzecia na drugą część wesela. – Wszystkie kupiłam przez Internet. Ostatnia była szyta i zamawiana przez Internet na wymiar, a dwie pierwsze po zakupie pomniejszane. Ja nie lubię zakupów... Nie lubię tracić na to czasu – wyjaśnia Agnes. Zjawiskowa suknia ślubna do kościoła zachwyca welonem o długości... 10 metrów! – Sama go upinałam – dodaje. Welon niosły dwie dziewczynki w pięknych, pudrowych sukienkach. Trzy inne sypały płatki kwiatów.
Do kolegiaty Przemienienia Pańskiego w Garwolinie państwo młodzi i goście przyjechali limuzynami. Było ich siedem. W pierwszej przyjechał David, w ostatniej Agnes. Nie obyło się bez trudności z parkowaniem. Była nawet wezwana policja. Na szczęście, skończyło się na pouczeniu.
Wejście do świątyni było procesyjne. O oprawę muzyczną uroczystości zadbał miejscowy organista Damian Mączarski i Chór Akademii Muzycznej w Warszawie. – Chciałam, żeby ta msza była tradycyjna liturgicznie z dołączeniem naszych zwyczajów. Nie byłoby fair, gdybym tylko swoją kulturą zarzuciła mojego męża – zaznacza Agnes.
Piękną uroczystość, podczas której małżonkowie złożyli sobie przysięgę przed Bogiem poprzedziła czwartkowa próba w kościele i próbny obiad z rodziną. Przed próbą w kolegiacie Agnes oprowadziła gości z Ameryki po Garwolinie, pokazując im dom, w którym mieszkała, podwórko w bramie i szkołę Jedynkę, do której chodziła.
Po próbnym obiedzie wszyscy goście zostali poproszeni o pozostanie w pałacu. Małżonkowie zapewnili dla wszystkich pań 10 fryzjerek i 7 makijażystek, aby w dniu ślubu mogły czuć się wyjątkowo pięknie.
Duchowe podziękowanie dla rodziców
Rodzice Agnes i jej teść nie żyją. 86-letnia mama jej męża nie czuła się na siłach, by przyjechać. Forma podziękowania dla rodziców także była nieco inna. W kościele ustawiono krzesła dla nieżyjących rodziców. Przez krzesła dla taty i teścia były przełożone marynarki. Na oparciu krzesła dla mamy zwisł piękny szal. Małżonkowie na krzesłach położyli róże jako symboliczne, duchowe podziękowanie dla rodziców. Agnes ma nadzieję, że taki zwyczaj przyjmie się w Polsce.
Polskie wesele
Całą uroczystość dla gości ze Stanów tłumaczyła tłumaczka. Słowa przysięgi David wypowiedział po polsku. – Mąż uczy się polskiego. Nauczył się też śpiewać trzech piosenek na wesele "Ruda tańczy jak szalona", "Przez twe oczy zielone" i "Wciąż pamiętam" – mówi z dumą Agnes, która przyznaje, że amerykańskie wesele to tak naprawdę dłuższy obiad. To Polacy potrafią się bawić! Na ich weselu w Pałacu Żelechów wystąpiły zespoły Rytm Garwolin, Cygański Tabor z Ciechocinka i Boys z Marcinem Millerem. Podczas zabawy nie zabrakło niespodzianek takich jak wspólnie wykonana piosenka przez Agnes i Cygański Tabor oraz fajerwerków. Sobota była ciągiem dalszym świętowania, a niedziela czasem regeneracji.
Miłość, śmierć i podatki
– Przyznaję się bardzo dumnie do swojego wieku, bo w wieku 55 lat uważam, że wiem, kim jestem i co chcę. Wiem, że jeszcze nie skończyłam się uczyć – podkreśla Agnes Amisano, która stworzyła w Stanach swoją ścieżkę kariery.
Prowadzi ze znajomym program w serwisie YouTube "Miłość, śmierć i podatki", bo tym właśnie się zajmuje. Gdy była w Garwolinie na ślubie kuzyna i zobaczyła urzędniczkę, udzielającą ślubu cywilnego, zapragnęła to robić i spełniła swoje marzenie. Od 2005 roku Agnes udziela w Stanach ślubów cywilnych. Ukończyła również kurs doradcy małżeńskiego. W swojej parafii skończyła także kurs, dzięki któremu pomaga osobom, które przeżyły śmierć kogoś bliskiego. Jej głównym zajęciem są podatki. Od 22 lat pracuje w księgowości, ma swoją małą firmę i pomaga ludziom, którzy mają kilka tysięcy, kilkaset lub kilka milionów zadłużenia podatkowego. Zmniejszając ich zadłużenie z 2 mln 100 tys. dolarów do zapłaconych ostatecznie 100 tys. daje ludziom szansę na nowe życie.
Nie patrz na to, co ludzie powiedzą!
– Nie chciałabym nikogo urazić, ale od lat ludzie żyli, robili coś zależnie od tego "co ludzie powiedzą". Gdy moja mama umierała w wieku 72 lat powiedziała mi, "nie powinnam sobie zmarnować życia, bo patrzyłam na to co ludzie powiedzą" – wspomina ze wzruszeniem.
– Po tym, co mama mi powiedziała, życie zmieniło sens. Zaczęłam cieszyć się tym, co jest. Te słowa otworzyły mi oczy, wszystko zmieniło się na lepsze. Przez patrzenie na to, co ludzie powiedzą boimy się łapać okazje, które daje życie i biec za nimi, zobaczyć, co z tego wyjdzie. Gubimy je, a one nie wrócą. A nawet jak nie wyjdzie, to co się stanie? To spróbuję czegoś innego! Ostatnie słowa mojej mamy dały mi najlepszą lekcję na życie. Nie można się poddawać i trzeba żyć. Marzenia się spełniają, ale jak się chce i działa – stwierdza dobitnie Agnes.
– To jest moje życie, moje marzenia i spełnienie moich marzeń. Ile ludzi może powiedzieć, że żyje na etapie spełniania swoich marzeń? Ja mam 55 lat i moje największe marzenie się teraz spełnia. Nie osiągnięcie stanowiska, nie samochód czy dom. Dla mnie to nie ma znaczenia. Ja się zawsze zapatruję na życie, bo dopóki mam zdrowie, to zapracuje. Nie jesteśmy materialistami z mężem, nigdy nie byłam. Ze sobą się tego nie weźmie, Żyj człowieku życiem, raduj się każdym dniem i dziękuj Bogu, że się obudziłeś rano! – zachęca.
"Wszystko będzie dobrze, tutaj są czekoladki"
Dodaje, że takie samo podejście do życia ma jej mąż. – Wychodzimy na sobotnie randki, dwa razy w roku wakacje, nie denerwujemy się głupotami, bo one nie są ważne. Nie zwracamy uwagi na to, co ludzie powiedzą. Każdy ma wolność wypowiedzenia, co myśli, ale to nie znaczy, że ja mam się tego słuchać. To ja jestem odpowiedzialna za moje życie – podkreśla.
– David bardzo dba o mnie, wspiera, ale musiałam go szukać. Długo mi się zeszło, ale było warto. Jego oczy wszystko mi powiedziały, już gdy zobaczyłam jego zdjęcie. Nawet najsilniejsza kobieta potrzebuje tego mężczyzny, który ją obejmie, powie, że wszystko będzie dobrze i tutaj są czekoladki – śmieje się.
Agnes Amisano jest w trakcie pisania swojej książki. Pisze ją po angielsku, ale przyznaje, że jest szansa na tłumaczenie na język polski. Publikacja będzie zawierała nie tylko jej historię, której - jak zaznacza - najciekawszych elementów jeszcze nie zdradziła, ale też inspiracje do podnoszenia się po upadkach.
Liczymy na spotkanie przed premierą książki!
ur
Zdjęcia: LIGHT of ART Marcin Wróbel, ur
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie